Kaczki i gęsi zamiast hodowli świń?
Trwa dyskusja, w jakim kierunku mogłyby pójść gospodarstwa, które m.in. w związku z afrykańskim pomorem świń (ASF) i kosztami związanymi z obowiązkową bioasekuracją, musiały lub będą musiały zaprzestać produkcji trzody chlewnej. Jedną z alternatyw miałaby być hodowla kaczek lub gęsi.
Co prawda na pierwszym miejscu w tym względzie Instytut Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej - Państwowy Instytut Badawczy - a wraz za nim resort rolnictwa - stawiają hodowlę bydła ras mięsnych, ale są też wskazywane inne drogi.
Mały błąd wystarczy. Łatwo "wnieść" ASF do gospodarstwa
W opinii specjalistów z Instytutu w zakresie drobiu najbardziej opłacalną, przyszłościową i zagrożoną najmniejszym poziomem ryzyka jest hodowla kaczek lub gęsi. I mogą być one z powodzeniem hodowane w sposób naturalny w tych województwach, gdzie wystąpiły ogniska ASF.
- Hodowla nie wymaga dużych nakładów kapitałowych, co też jest bardzo ważne. Pamiętamy, że te województwa nie są najbogatszymi pod względem dochodów ludności rolniczej - wyjaśniał prof. Kowalski.
Przestrzegał z kolei przed "pakowaniem" gospodarzy w produkcję drobiarską prezes Polskiego Związku Zrzeszeń Hodowców i Producentów Drobiu Andrzej Danielak.
Wraca ptasia grypa i dziesiątkuje fermy drobiu
Jak stwierdził, rynek gęsi jest "płytki" i bardzo konkurencyjny, a jednocześnie mało opłacalny, choć czasem daje się na nim zarobić.
- Jeśli chodzi o kaczki, to zgodziłbym się, że być może dałoby się trochę pokusić o ich hodowlę, bo rynek kaczek rozwija się, ale również nie gwarantuje żadnych opłacalnych cen. Tak więc prosiłbym o głębokie zastanowienie się przed pchaniem rolników, którzy nie mają zielonego pojęcia o drobiarstwie w tę dziedzinę gospodarki - apelował Andrzej Danielak.
Bioasekuracja nie musi oznaczać likwidacji małych hodowli świń
- Proszę mi powiedzieć, skąd w skali kraju wziąć materiał wyjściowy do produkcji gęsi, jeśli producenci, którzy już dzisiaj to robią - a mój syn to robi - mają problemy? Cały czas chęci syna są obcinane poprzez to, że nie ma piskląt, nie ma stad zarodowych, bo przecież była ptasia grypa. W jej wyniku liczebność stad zarodowych została poważnie nadszarpnięta - zauważył Zaręba.
Jego zdaniem na produkcji kaczek nie da się zarabiać. - Z doświadczenia rodzinnego mogę powiedzieć, że jest to przelewanie z pustego w próżne. To taka satysfakcja, że ktoś się narobi i jak to się mówi, przysłowiowego gnoju się nawącha - podsumował działacz rolniczej "Solidarności".
- Książki warte polecenia: Sygnały brojlerów |Sygnały kur nieśnych