Z powodu embarga i wzrostu konkurencji na rynku jabłka są dziś o ponad 30 procent tańsze niż przed rokiem. A skutki nadwyżek owoców będą odczuwalne przede wszystkim zimą.
Z powodu embarga i wzrostu konkurencji na rynku jabłka są dziś o ponad 30 procent tańsze niż przed rokiem. A skutki nadwyżek owoców będą odczuwalne przede wszystkim zimą.
Zdobywanie nowych rynków zbytu, np. Skandynawii, Afryki Północnej czy Emiratów Arabskich jest dla polskich producentów bardzo kosztowne – nie tylko ze względu na koszty transportu, lecz także konieczność zainwestowania w nowe odmiany owoców.
- Rosyjskie embargo dla wszystkich sadowników i firm z naszej branży to poważny kłopot - zauważa w rozmowie z agencją informacyjną Newseria Biznes Paweł Jendrzejczak, współwłaściciel przedsiębiorstwa Agroserw z okolic Grójca.
- Problem dotyczy całego sektora, od producentów nawozów, środków ochrony roślin, aż po firmy transportowe. Wszyscy mają mniejsze obroty, a co za tym idzie mniej wydają. Embargo dotyka więc praktycznie całego sektora branży ogrodniczej - dodaje.
Najbardziej skutki restrykcji odczuwają producenci odmiany Idared, która w większości trafiała na rynek rosyjski. Rosja przed embargiem była głównym odbiorcą polskich jabłek i w ubiegłym roku wysłano tam owoce o wartości 1,3 mld euro (prawie 5,5 mld zł).
Import z Polski pokrywał około 55 proc. całego tamtejszego zapotrzebowania. Zdaniem Jendrzejczaka trudno będzie sprzedać nadwyżkę odmiany Idared na krajowym rynku.
- Gdyby ten towar opuścił kraj, to cena byłaby lepsza, a popyt byłby większy. Dzisiaj sadownicy uzyskują ok. 30 proc. tego, co otrzymywali w ubiegłym roku. Ten sezon jeszcze jakoś przetrzymają. Prawdziwe problemy zaczną się w przyszłym roku. Największe będą mieli ci, którzy zainwestowali środki z kredytów. Będą musieli je spłacać, a cena zapewne pozwoli tylko na przeżycie. Inwestycje są raczej wykluczone - mówi Paweł Jendrzejczak.
Agroserw prawie całą produkcję przeznacza na krajowy rynek, dlatego odczuwa skutki embarga tylko pośrednio - przez zwiększoną konkurencję. Zwiększona sprzedaż jabłek w Polsce i promowanie innego ich wykorzystywania, np. na soki lub cydr, pomaga branży, choć - zdaniem Jendrzejczaka - to kropla w morzu.
- Pomaga również reklama za granicą. Myślę, że ważniejszy dla nas jest rynek południowy i skandynawski, tam gdzie tego towaru nie ma. Popularne robią się teraz Afryka Północna czy Emiraty Arabskie. Właśnie tam widzę rynki zbytu, a nie w Europie, gdzie jest nadprodukcja owoców - podkreśla współwłaściciel przedsiębiorstwa Agroserw.
Związek Sadowników RP intensywnie promował w br. polskie jabłka w Indiach, które miały podpisać kontrakt na dostawę 100 tys. ton tego owocu. Jego przedstawiciele uważają, że w ciągu najbliższych dwóch lat polskie jabłka trafią także do Chin. Nowe rynki zbytu oznaczają jednak dla sadowników dodatkowe koszty.
- Musimy zainwestować w nowe odmiany, których te kraje potrzebują, a które u nas były do tej pory mało znane i uprawiane. Są one droższe w sprzedaży, owoc jest twardszy, lepiej znosi transport i odbiorcy południowi go znają. Mamy już możliwości przechowania, przesortowania i konfekcjonowania tych owoców, tak jak sobie odbiorca życzy. Myślę, że nie mamy się czego wstydzić - kończy Jendrzejczak.