Długa droga z gospodarstwa do sklepu. Rolnicy chcą zmian w przepisach
- Ustawa o rolniczym handlu detalicznym jest niedoskonała i nadal nie gwarantuje dostępu do rynku - uważa Edyta Jaroszewska-Nowak, przewodnicząca Zachodniopomorskiego Oddziału Stowarzyszenia Producentów Żywności Metodami Ekologicznymi EKOLAND.
O problemach związanych ze sprzedażą produktów z gospodarstw przedstawicielka rolniczej "Solidarności" mówiła podczas posiedzenia sejmowej komisji rolnictwa, poświęconego odpowiedzi urzędników na dezyderat posłów "w sprawie podjęcia działań ułatwiających sprzedaż żywności z gospodarstw".
Sprzedaż bezpośrednia. Jest robocza wersja rozporządzenia
- Rzecz w tym, aby produkty od rolnika nie stały się ciekawostką, oferowaną podczas kiermaszów i jarmarków, tylko żeby były stałym elementem żywności dostępnej dla konsumenta w mieście, który nie ma czasu szukać rolnika i pukać do jego domu. Chodzi o to, by konsument mógł pójść do swojego małego, lokalnego sklepiku i dostać takie produkty - postulowała Jaroszewska-Nowak.
Przypomniała, że branża wnioskowała już, by wymogi sanitarno-higieniczne w odniesieniu do wytwórczości, które muszą być spełniane, były uzależnione od skali produkcji. Jako przykład wskazała mięso, które pozyskuje się w lesie.
- Myśliwy zabija zwierzynę. Na miejscu ma prawo ją wypatroszyć. Później zabiera mięso i może je wprowadzić do obrotu i sprzedać konsumentowi. I to jest w porządku. Natomiast, kiedy rolnik chce zrobić podobną rzecz np. z jagniakiem musi odwieźć zwierzę do rzeźni, by móc sprzedać mięso konsumentowi - obrazowała Jaroszewska-Nowak.
Kukiz'15 proponuje ułatwienia w sprzedaży żywności przez rolników
Zaznaczała, że jeżeli nawet rolnik chciałby spełnić wymogi sanitarne, to koszt wybudowania prostej rzeźni, która spełniałaby wszystkie standardy, wynosi pół miliona zł. A powstające w tym celu spółdzielnie mogą sprzedać mięso tylko swoim członkom, a konsumentom już nie.
- Działaczka przekonywała, że trzeba wprowadzić odrębne przepisy, bo dyrektywa unijna przewiduje, że państwa członkowskie mają prawo stworzyć własne warunki, które będą odpowiadały skali i sezonowości takiej produkcji.
Jolanta Dal, rolniczka i samorządowiec z gminy Komańcza (woj. podkarpackie) wskazywała natomiast, iż jak do tej pory polskie przepisy idą w tym kierunku, by za wszelką cenę z rolnika zrobić przedsiębiorcę. Wytykała również wiele możliwości interpretacji wymogów sanitarno-weterynaryjnych, których może dokonywać lekarz powiatowy.
- To tak ładnie tylko w przepisach wygląda, że wymagania są minimalne, natomiast poszczególni lekarze powiatowi mogą sobie interpretować zapisy dowolnie i postawić przed rolnikiem bardzo duże wymagania - wyjaśniała.
Sprzedaż bezpośrednia. Na razie małe zainteresowanie rolników
Ewa Lech, wiceminister rolnictwa upierała się jednak, że wymagania są minimalne, a kwestia różnych interpretacji to ewentualnie pojedyncze przypadki "nadgorliwych" lekarzy, którzy generalnie są dobrze przeszkoleni.
- Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek był przepis, na mocy którego rolnik mógł sprzedawać do sklepów. A jeśli chodzi o dziki, to też nie jest prawda, że myśliwy ma prawo sprzedawać, bo nie on jest właścicielem upolowanej sztuki, lecz Skarb Państwa. Dziki są sprzedawane w ramach sprzedaży bezpośredniej, a nie rolniczego handlu detalicznego, przez koła łowieckie jako podmioty uprawnione. Myśliwy może sobie zużyć dzika na własne potrzeby, ale nie ma prawa go sprzedawać - tłumaczyła wiceszefowa resortu.
- Agrobiznes bez tajemnic. Zamów prenumeratę miesięcznika "Przedsiębiorca Rolny" już dziś