Tysiące zagazowanych ptaków nie miało grypy. A odszkodowania brak
Decyzją powiatowej lekarz weterynarii na fermie zagazowano blisko 40 tysięcy indyków z powodu podejrzenia ptasiej grypy. Badania wykazały, że ptaki były zdrowe. Hodowcom i tak odmówiono wypłaty kilkumilionowego odszkodowania.
W programie "Interwencja" w telewizji Polsat przedstawiono sytuację Czesława Krupieńczyka, który od 40 lat hoduje drób. Fermę indyków w Lubiszynie pod Gorzowem Wielkopolskim (woj. lubuskie) prowadzi z synem.
Chcą odwołania wojewódzkiego lekarza weterynarii
W styczniu zagazowano tam 40 tysięcy ptaków, choć nie były badane przed tą decyzją, a na wyniki czeka się podobno tylko dzień.
- Pytaliśmy, prosiliśmy, ojciec płakał, prosił panią powiatową lekarz, by nie gazowali, by jeden dzień poczekali, bo nie ma żadnych objawów. Mówił, że sam zapłaci za te próby, ale nie. Koniec. Zagazowane zdrowe ptaki - stwierdził Marek, syn gospodarza.
Pan Czesław przed kamerami stacji przedstawił szczegóły procesu uśmiercania zwierząt.
- Jak kurnik numer dwa gazowali, to wszystko poszło dobrze. Jednak kurnik numer jeden uszczelnili, mieli gazować, ale coś im się odwidziało. Indyki stały w prawie 40 stopniach ciepła do wieczora. Dopiero po mojej interwencji otworzyli kurnik. Te indyki stały bez wody, bez picia, bez paszy, bez niczego, pod nadzorem powiatowej lekarz weterynarii - załamywał ręce hodowca.
NIK: nie wszyscy producenci drobiu mogli ubiegać się o rekompensaty
W jego opinii i w trzecim kurniku podczas gazowania wystąpiły problemy. A prawdziwym szokiem dla niego i rodziny był fakt, że ptaki były zdrowe.
- Okazało się, że z 420 prób wziętych od uśmierconych ptaków - po 60 z każdego kurnika - wszystkie wyszły ujemne. Nie było ptasiej grypy w ogóle. To był dla nas normalnie szok. Dopiero wtedy zaczęło się robienie nam pod górkę - powiedział Czesław Krupieńczyk.
Ekipa "Interwencji" nie zastała szefowej powiatowego inspektoratu weterynarii w biurze. Skontaktowała się z nią przez telefon.
- Dzięki temu, że zostało szybko zlikwidowane gospodarstwo kontaktowe, nie było wirusa, nie rozwinęła się choroba. W badaniach laboratoryjnych nie stwierdzono wirusa. Nie można było czekać na wyniki badań, dlatego że jeżeli by choroba się rozwinęła, to trzeba byłoby zrobić właśnie obszar zapowietrzony, zagrożony. Czekając, zostałyby narażone inne gospodarstwa - tłumaczyła Edyta Siwicka, powiatowy lekarz weterynarii w Gorzowie Wielkopolskim.
Polska wolna od grypy ptaków
Jak dodała, chodziło o to, by tak szybko zadziałać w przypadku gospodarstwa kontaktowego, żeby nie dopuścić do rozprzestrzeniania się schorzenia.
- Właściciel gospodarstwa, w którym stwierdzono ptasią grypę, i to wysoce zjadliwą, przemieszczał się pomiędzy tym gospodarstwem a swoim drugim, które jest w Lubiszynie, bez ograniczeń - zaznaczyła Siwicka.
W czerwcu okazało się, że hodowcy, mimo zastosowania się do decyzji o zagazowaniu ptactwa, nie otrzymają odszkodowania - prawie 4 mln zł. Powodem tego według urzędników jest niedotrzymanie zasad bioasekuracji. Gospodarze zdecydowali się oddać sprawę do sądu.
- Trzy dni przed zagazowaniem indyków na fermie mieli przeprowadzoną kontrolę bioasekuracyjną, sprawdzającą wszystkie zabezpieczenia i ta kontrola wypadła bardzo dobrze - podkreślił w programie inny lekarz weterynarii, mający na pieńku z powiatową lekarz.
- Na którymś spotkaniu syn zadał jej pytanie, czy jeszcze raz zrobiłaby tak samo. Bez zawahania powiedziała, że tak. No to o czym my rozmawiamy? Ona nie powinna pracować w branży. Mi bardziej szkoda ptaków, pieniądze rzecz nabyta. Ludzie nie takie majątki tracili i żyli - podsumował ze łzami w oczach Czesław Krupieńczyk.
źródło: Polsat
-
Książki warte polecenia: Sygnały brojlerów |Sygnały kur nieśnych