Hodowcy stracili świnie, ale nie dostali za nie pieniędzy
Hodowcy i producenci trzody chlewnej z województwa lubelskiego, między innymi z miejscowości Parczew, Gęś i Dawidy, wiele razy głośno mówili już o swojej trudnej sytuacji, która wynika z ograniczeń i zakazów związanych z afrykańskim pomorem świń.
- W moim gospodarstwie ognisko zostało stwierdzone 10 sierpnia. Ale czy na pewno ono wybuchło? To już jest sporna kwestia - mówi Dawid Szypulski z miejscowości Dawidy.
Hodowca wcześniej zgłosił swoje stado liczące 14 sztuk do programu przeznaczonego dla hodowców, którzy utrzymywali do 50 sztuk świń. Chciał je poddać ubojowi i otrzymać za nie rekompensatę jako formę wyrównania utraconych dochodów. W międzyczasie stwierdzono u niego ognisko. W związku z wystąpieniem choroby zakaźnej otrzymał decyzję nakazującą ubój zwierząt w jego gospodarstwie.
Hodowcy trzody w potrzasku prawa budowlanego i oporu społecznego
Przed ubojem sanitarnym w gospodarstwie Dawida Szypulskiego została przeprowadzona kontrola, na podstawie której nie stwierdzono uzasadnionych logicznie uchybień z zakresu bioasekuracji.
- Mimo to najpierw otrzymałem pismo z którego dowiedziałem się, że w związku na zawiłość sprawy termin wypłaty odszkodowania został wydłużony o 30 dni - mówi hodowca.
W kolejnym piśmie rolnik otrzymał odmowną decyzję w sprawie przyznania mu odszkodowania. Od tej decyzji nie przysługuje mu odwołanie.
Dariusz Kowalczuk z Dawid poddał się dobrowolnemu ubojowi świń.
- Kiedy w sąsiednim gospodarstwie wybuchło ognisko wiedziałem, że nie spełnię wymagań bioasekuracji. Utrzymywałem świnie i bydło w jednym budynku. Nie mogłem ich oddzielić ani przenieść do osobnych obiektów. Przedstawiciele inspekcji weterynaryjnej przyjechali do mnie i zapewniali, że w ciągu miesiąca otrzymam odszkodowanie za ubite świnie. Mam na to świadków - mówi hodowca.
Świnie giną, gospodarstwa znikają. Tragiczny obraz polskiej hodowli
Zwierzęta, w sumie 61 sztuk, zostały ubite 1 sierpnia. Przez ponad dwa miesiące rolnik czekał na pieniądze. 16 października otrzymał decyzję odmowną.
- Tylko jeden z hodowców, którzy uczestniczyli w lipcowej blokadzie w Dawidach, otrzymał odszkodowanie za ubite świnie. Pozostali otrzymali decyzje odmowne. Czy to jest przypadek? Nie sądzę - mówi jeden z rolników, który prosił o zachowanie anonimowości.
- Wiem jedno, jeśli w naszej gminie pojawi się kolejne ognisko to wszyscy staniemy murem i nie pozwolimy wybić świń, dopóki hodowca nie będzie miał decyzji o wypłacie odszkodowania - mówi Dawid Szypulski.
- Hodowcy z zachodniej Polski uważają, że bioasekuracja może niemal w 100 proc. zabezpieczyć gospodarstwa przed ASF-em. Byliśmy na wielu spotkaniach i słyszeliśmy różne opinie na ten temat, ale także na nasz. Dowiedzieliśmy się, że rolnicy na wschodzie Polski są ciemni, zacofani, a świnie biegają po lasach. To dla nas bardzo krzywdzące - mówi Sławomir Czech, hodowca trzody chlewnej z Parczewa.
Szerzenie się wirusa ASF, zdaniem rolników z woj. lubelskiego, nie jest spowodowane przez małe gospodarstwa. Ogniska wybuchały w większych hodowlach, a dopiero później w małych. Niestety została narzucona pewna narracja i cały czas trwa nagonka na takie obiekty
ASF puka do kolejnego województwa. Samorządy już działają
- Mieliśmy otrzymać zwrot części kosztów poniesionych na przystosowanie obiektów do zasad bioasekuracji. Aby ubiegać się o pieniądze w gospodarstwie musi być utrzymywana co najmniej jedna świnia. Tymczasem w naszej okolicy jest wielu rolników, którzy kupili maty, ogrodzili chlewnie, a służby wybiły im wszystkie zwierzęta lub zabroniły nowych wstawień - tłumaczy hodowca, który prosił o anonimowość.
- Wybijcie dziki a odczepcie się od ludzi. To nie my roznosimy wirusa ASF. Kiedy nastąpiła zmiana na stanowisku ministra rolnictwa nowy szef resortu mówił, że wśród żołnierzy, policjantów i leśników jest około 12 tys. myśliwych, którzy zostaną zmobilizowani do prowadzenia intensywnego ostrzału. Minęło kilka miesięcy i nadal czekamy na te działania - mówią zgodnie hodowcy z woj. lubelskiego.
Hodowcy podkreślają, że niemal każdego dnia muszą się mierzyć z trudnościami wynikającymi z nałożonych na nich przepisów. Jednym z nich jest badanie próbek krwi od świń przeznaczonych na sprzedaż. Jego ważność wynosi 15 dni.
- Lekarze weterynarii, którzy pobierają próbki krwi od zwierząt, wchodzą do każdego gospodarstwa. Stanowią więc zagrożenie. Wcześniej mogli być np. w lesie czy w innych obiektach, gdzie znajdował się wirus - mówi Dawid Szypulski.
ASF. Nowe nakazy i zakazy wprowadzone przez ministerstwo rolnictwa
Rolnik zapytał kiedyś jednego z lekarzy weterynarii czy w sytuacji gdy udają się oni do ogniska ASF istnieją konkretne procedury, których muszą przestrzegać w celu zapobiegania rozprzestrzeniania się wirusa. Okazuje się, że nie zostały one nigdzie zapisane.
Hodowcy trzody chlewnej każdego dnia boją się, że ASF zabije ich świnie.
- Kiedy rano wchodzę do chlewni najpierw klaszczę w dłonie i krzyczę, żeby zobaczyć czy wszystkie sztuki się poderwą, czy żadna z nich nie leży martwa - mówi Marek Romańczuk, hodowca z Parczewa.
Jaka przyszłość czeka hodowców i producentów świń z Parczewa, Dawid i sąsiednich gmin?
- Rozmawiam z kolegami, w okolicy których 1,5 roku temu zostały stwierdzone ogniska. Większość z nich zmierza do likwidacji, zmniejszają wielkość produkcji. Mieli po 30-40 macior, a teraz mają po kilka sztuk - mówi Sławomir Czech.
Zdaniem rolników z woj. lubelskiego hodowla trzody chlewnej na tym terenie zmierza do całkowitego wygaszenia. Prawdopodobnie zostanie ona zastąpiona przez tucz kontraktowy.
- Cały artykuł na temat problemów, jakie napotykają hodowcy i producenci trzody chlewnej w woj. lubelskim można znaleźć w najnowszym numerze Hoduj z Głową Świnie 6/2018. ZAPRENUMERUJ