Hodowcy są na przegranej pozycji w walce z ASF?
Wirus afrykańskiego pomoru świń z każdym tygodniem zabija dziesiątki dzików. Zabija również krajową hodowlę i produkcję świń. W strefach jego występowania hodowcy tracą wielkie pieniądze.
- Nie chcę was straszyć, ale dostosowanie się do zasad bioasekuracji to żadne wyzwanie. Prawdziwe problemy pojawiają się dopiero wtedy, kiedy na nasz teren wchodzi wirus ASF. Nakłady na bioasekurację są nieporównywalne ze stratami, jakie wówczas ponosimy - mówił Sylwester Rzewuski, wiceprezes Podlaskiego Związku Rolniczych Zrzeszeń Branżowych Producentów Trzody Chlewnej do hodowców zgromadzonych podczas Narodowego Dnia Świni, konferencji która odbyła się w marcu w Tarnowie Podgórnym.
Zasady dofinansowania bioasekuracji w strefach ASF
Hodowcy w czerwonej strefie ponoszą straty, które wynikają z niższej ceny skupu tuczników nawet o 1 zł, ale przede wszystkim z ustanowienia 10 kilometrowej strefy zapowietrzonej, z której nie można sprzedawać zwierząt przez okres co najmniej 40 dni od wybuchu ogniska.
- We wrześniu w odległości jednego kilometra od mojego gospodarstwa wybuchło ognisko ASF. W związku z tymi ograniczeniami przy sprzedaży 300 tuczników straciłem ponad 40 tysięcy złotych - mówił Sylwester Rzewuski.
Hodowca podkreślał przy tym, że stosuje zasady bioasekuracji. Nie wszystko jednak zależy od niego.
- Nie odwiedzam innych gospodarstw utrzymujących trzodę chlewną i sam nie wniosę sobie wirusa. Mimo to nie mam żadnej pewności, że choroba nie przedostanie się do mojej chlewni. A wszystko przez dziki. Nagrałem nawet film, na którym stado składające się z 20 osobników wędrowało sobie 50 metrów od mojego gospodarstwa - tłumaczył rolnik.
Rolnicy szykują się do wielkiego protestu. Żarty się skończyły
Dziki zdaniem Rzewuskiego zakażają wirusem środowisko czyli pola, na których rolnicy wykonują prace. Jeśli więc będą wjeżdżali na teren swojego gospodarstwa ciągnikami, których koła są ubrudzone błotem z pól, na których wcześniej przebywały dziki, bioasekuracja nic nie da.
- Jeśli dodatkowo dziki padły na naszym polu lub ich kości zostały tam przeniesione np. przez ptaki, wirus może trafić do chlewni wraz ze słomą. Ochrona stada przed ASF przypomina walkę z wiatrakami - mówił Rzewuski.
Hodowca przestrzega również innych rolników, aby w miarę swoich możliwości gromadzili zboże przeznaczone na sprzedaż w innym miejscu, a nie na terenie swojego gospodarstwa. Dlaczego? Ponieważ jeśli wybuchnie w nim ognisko ASF zostanie ono zutylizowane, podobnie jak słoma.
Zdaniem hodowcy obecnie wina za wybuch ognisk ASF najczęściej spada na właścicieli stad.
- W państwie brakuje pieniędzy na odszkodowania dla rolników, u których wirus dostał się do chlewni. Dlatego prowadzone są bardzo szczegółowe kontrole. Wszystko po to, aby udowodnić hodowcy, że to on odpowiada za wybuch ogniska - mówił Sylwester Rzewuski.
- Książki warte polecenia: Sygnały świń