Tuczniki warte 0,5 mln złotych zniknęły z gospodarstwa rolnego, w którym maiła odbywać się ich tucz. Właściciel zwierząt zgłosił sprawę do prokuratury, a rolnik wykonujący usługę nie chce wyjaśnić sprawy.
Świnie warte 0,5 mln złotych zniknęły bez śladu. Sprawą zajął się Sąd Okręgowy w Opolu.
W gospodarstwie Marcina C. pod Otmuchowem w woj. Opolskim odbywał się tucz świń, które zostały przekazane przez przedsiębiorcę Jarosława T.
W niewyjaśnionych okolicznościach zniknęły 884 tuczniki rasy duńskiej, warte ponad pół miliona złotych.
Rolnik i jego córka, którzy zajmowali się opieką nad stadem usłyszeli zarzut przywłaszczenia mienia znacznej wartości – informuje portal nysa.naszemiasto.pl.
Rolnicy hodujący trzodę w cyklu otwartym nie mogą się ubiegać o finansowe wsparcie, na pokrycie strat związanych z epidemią koronawirusa. Producenci apelowali o pomoc podczas protestu, który odbył się w środę 9 września w Piotrkowie...
Gospodarz tłumaczył się przed sądem, że nie wie, co się stało ze świniami i twierdził, że dużo z nich zdechło. Jednak nie był on w stanie powiedzieć, czy to było 900 sztuk czy 1 tys.
Marian C. przed sądem nie chciał wyjaśnić okoliczności zaginięcia tuczników, ani odpowiadać na pytania śledczych.
Oskarżony miał gospodarstwo rolne, w którego prowadzeniu pomagała mu córka Urszula.
Z relacji świadków nie wiodło im się najlepiej. Na przełomie 2017 i 2018 r. mieli problemy finansowe.
Właściciel świń zanim przekazał je do tuczu przeprowadził oględziny gospodarstwa i uznał, że spełnia ono wymogi.
- Oskarżeni przyjmowali zwierzęta i potwierdzali ich liczebność. Nie przypominam sobie, żeby Marian C. lub jego córka kiedykolwiek kwestionowali ilość dostarczonych świń. Nie zgłaszali też problemów zdrowotnych - zeznawał przed sądem właściciel świń.
Kwitowaniem odbioru zwierząt zajmowała się 33-letnia Urszula C. Zeznała, że warchlaki zazwyczaj przyjeżdżały między 2 a 3 nad ranem.
Producenci tuczników nie mają powodów do zadowolenia. W Polsce mamy prawdziwy wysyp ognisk ASF oraz zagrożenie wystąpienie drugiej fali Covid-19. Całej branży trzody chlewnej od kilku dni towarzyszy duża niepewność po tym, jak w...
- Ja ich nie liczyłam, bo jak zwierzęta przebiegną, to jest chwila moment i traci się rachubę – tłumaczyła Urszula C.
Potwierdziła również przed sądem, że w czerwcu zwierzęta chorowały. Jednak zdaniem właściciela stada, gdyby padło blisko 900 świń, to musiałoby to zainteresować służby weterynaryjne.
W sierpniu 2018 r. odebrał on z gospodarstwa część swojej trzody. Nic wtedy nie wskazywało, że pozostałe świnie znikną.
Jednak, gdy przyjechał odebrać kolejną partię tuczników okazało się, że chlewnia jest pusta. W budynku znajdowało się jedynie 30 świń, które ze względu na stan zdrowia nie nadawały się do uboju.
Rolnik i jego córka, którym przekazano świnie do tuczu usłyszeli zarzut przywłaszczenia mienia znacznej wartości. Przedsiębiorca podejrzewa, że tuczniki mogły nielegalnie trafić do ubojni albo do dalszego tuczu w innym gospodarstwie.
– Spotkałem się z Marianem C., ale mówił, że nie wie, co się stało. Ironicznie stwierdził, że może uciekły do lasu – mówił Jarosław T.
Przed zaginięciem tuczników Marcin C. sprzedał swoje bydło, a grunty przekazał dzieciom. Właściciel zwierząt twierdzi, że to celowe działanie, aby rolnik nie miał z czego spłacić roszczeń.
Marianowi C. i jego córce grozi nawet 10 lat więzienia. Proces ruszył 10 września w Sądzie Okręgowym w Opolu.
-
Informacje dotyczące hodowli i produkcji trzody chlewnej można znaleźć w dwumiesięczniku "Hoduj z Głową Świnie" ZAPRENUMERUJ