Wirus ASF zabija świnie i zabiera zdrowie hodowcom
Hodowcy trzody chlewnej z gmin znajdujących się w żółtej strefie czyli w obszarze ochronnym żyją w ciągłym strachu przed pojawieniem się na ich terytorium wirusa ASF. Dalej produkują tuczniki, ale działalność w takich warunkach jest wyczerpująca psychicznie.
- My hodowcy i producenci trzody chlewnej jesteśmy jakby zawieszeni w powietrzu. Nie wiemy co wydarzy się jutro. Myśl o tym że ognisko afrykańskiego pomoru świń może wybuchnąć w naszej gminie nie daje nam spokoju - mówi Sylwester Dzyr z miejscowości Gęś leżącej w gminie Jabłoń w powiecie parczewskim w woj. lubelskim, która od lipca znajduje się właśnie w żółtej strefie.
ASF. Kolejne powiaty woj. lubelskiego wolne od ograniczeń
- Kiedy dowiedziałem się, że 15 km od nas znaleziono zakażonego dzika przez dwa tygodnie nie potrafiłem normalnie funkcjonować. Jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji. Przecież każdy z nas chciałby wiedzieć, czy będzie mógł produkować czy nie - mówi Emil Sobiecki z miejscowości Dawidy leżącej w tej samej gminie.
Hodowcy przestrzegają zasad bioasekuracji. W momencie pojawienia się ASF-u w sąsiedniej gminie Emil Sobiecki natychmiast zaoferował okolicznym mieszkańcom, którzy również utrzymują trzodę chlewną pomoc w dostosowaniu się do tych wymogów.
- W ramach grupy producenckiej kupujemy maty oraz środki dezynfekcyjne w niższych cenach. Zaoferowałem więc sąsiadom ich zakup, a nawet niektórych byłem w stanie kredytować w razie braku środków. Wszystko po to, żebyśmy wszyscy zabezpieczyli się przed wirusem. I rzeczywiście wielu z nich skorzystało z mojej pomocy - mówi hodowca.
Emil Sobiecki zgadza się z tym, że dużą winę za rozprzestrzenianie wirusa ASF ponoszą ludzie. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż największym zagrożeniem dla hodowców są dziki. Obydwoje hodowcy przyznają zgodnie, że odstrzał dzików praktycznie tam nie istnieje.
ASF na Ukrainie, a w Polsce nowy obszar zagrożony
- Wójt zmobilizował koła łowieckie żeby przesyłały do niego raporty o swoich działaniach. Wynika z nich, że od początku lipca do początku września na terenie naszej gminy odstrzelono zaledwie cztery dziki. Wiem również nieoficjalnie, że niektóre koła mają zakaz jego prowadzenia - mówi Sylwester Dzyr.
Oboje hodowcy podkreślają, że w momencie pojawienia się w ich gminie ogniska ASF zostaną pozbawieni dochodu i z dnia na dzień staną się bankrutami.
- Za miesiąc sprzedam partię tuczników i zastanawiam się, czy wstawić kolejne warchlaki - mówi Sylwester Dzyr
Emil Sobiecki niemal każdego roku albo budował albo modernizował budynki. W efekcie powiększył stado podstawowe z 15 do 70 sztuk. W tym roku zaczął użytkować odchowalnię na 500 sztuk. Powiększył także sektor porodowy i loch luźnych. Jego gospodarstwo już w tej chwili jest przygotowane na hodowlę 100 loch. Ale podjęcie decyzji o dalszym zwiększaniu liczebności macior utrudnia groźba pojawienia się w gminie ogniska ASF.
- Ja mam dzisiaj 150 sztuk do sprzedaży. Jeśli jutro znajdę się w niebieskiej strefie to przez 40 dni będę miał zakaz sprzedaży a świnie mi poprzerastają. Nikt ich nie kupi, a w związku z tym kto zapłaci za ich utylizację? Jeśli będę zmuszony zamknąć hodowlę to gdzie znajdę pracę, która pozwoli mi na spłatę moich miesięcznych zobowiązań? W takim przypadku jestem bankrutem i muszę szukać pracy za granicą - mówi Emil Sobiecki.
Więcej na temat obecnej sytuacji hodowców trzody chlewnej z woj. lubelskiego znajdziesz w Hoduj z Głową Świnie nr 5/2017. ZAPRENUMERUJ
- Książki warte polecenia: Sygnały świń