Ekspert: im mniej śruty sojowej, tym gorsze parametry pasz
Wytwórnie pasz są zainteresowane polskimi roślinami białkowymi, ale śruty sojowej nie da się całkowicie wyeliminować z pasz, nie tylko ze względu na parametry jakościowe - uważa Adam Zaleski, dyrektor generalny De Heus.
Na stronach Rządowego Centrum Legislacji został opublikowany projekt nowelizacji ustawy o paszach, który przedłuża stosowanie pasz genetycznie modyfikowanych do 2024 r. Nowelizację przygotował resort rolnictwa. Według obecnych przepisów paszami GMO można karmić zwierzęta do końca 2018 r. Konsultacje potrwają do 21 kwietnia.
Rzepak to nie tylko olej. To też cenne źródło białka paszowego
W ustawie o paszach z 2006 r. wpisano zakaz karmienia zwierząt paszami genetycznie modyfikowanymi, do takich należy soja GMO, którą Polska sprowadza z Ameryki Południowej. W praktyce okazało się, że soi, która najlepiej nadaje się do karmienia zwierząt, nie można całkowicie zastąpić rodzimymi roślinami białkowymi. Dlatego wprowadzenie zakazu kilkukrotnie przesuwano.
Zdaniem Zaleskiego całkowite zastąpienie soi w paszach krajowymi źródłami białka nie jest możliwe. - Mówimy tu o stosowaniu śruty poekstrakcyjnej sojowej, która jest głównym składnikiem mieszanek paszowych. I nie ma znaczenia, czy jest to surowiec modyfikowany, czy nie. Problemem jest wartość biologiczna krajowych białek, które zawierają mniej aminokwasów - wyjaśnił.
Według dyrektora De Heus wytwórnie pasz są zainteresowane zakupem roślin białkowych. - Każdy surowiec spełniający wymagania jakościowe jest surowcem paszowym i możemy go stosować w produkcji - podkreślił ekspert i zauważył, że wręcz przeciwnie, to rolnicy mogą być niezainteresowani uprawą roślin białkowych, bo wówczas muszą zrezygnować z upraw np. zbóż.
Resort szuka możliwości zastąpienia soi GMO innymi paszami białkowymi
O wyborze uprawy decyduje kilka czynników np. ekonomia, czyli potencjalny zysk oraz pewność plonu, i w tej kategorii rośliny białkowe (motylkowe) wypadają zdecydowanie gorzej w stosunku do zbóż.
Podobnie jest, jeśli chodzi o rachunek ekonomiczny - przy relatywnie niskich plonach roślin motylkowych z 1 ha, aby utrzymać rentowność, rolnicy oczekują wyższych cen. Jeśli firmy paszowe zaakceptują stawki krajowe, rośliny motylkowe staną się jeszcze mniej konkurencyjne w relacji do śruty sojowej. - Niższa konkurencyjność wynika z poziomu i wartości biologicznej białka roślin motylkowych - tłumaczył Zaleski.
- Moim zdaniem duże rezerwy tkwią w śrucie i makuchu rzepakowym, czyli w surowcach ubocznych z produkcji oleju. Skala produkcji w Polsce jest dość duża i jako kraj mamy duże możliwości, aby stymulować rolników do produkcji rzepaku (np. przez dopłaty bezpośrednie). Problem z tymi surowcami przejawia się w ich negatywnej percepcji u hodowców i normach żywieniowych ograniczających ich stosowanie w paszach - powiedział dyrektor De Heus.
W Polsce najszybciej rośnie produkcja pasz przemysłowych
Gdyby zrezygnować ze śruty sojowej, to nastąpiłby spadek parametrów paszy. Współcześnie hodowane zwierzęta mają wysoki potencjał produkcyjny, dlatego potrzebują dobrych jakościowo pasz. Konieczność spełnienia wymagań pociągnie za sobą również wzrost kosztów recepturowych. Różnica między ceną 1 proc. białka pochodzącego ze śruty sojowej a średnią ceną z krajowych surowców to obecnie ok. 12 zł.
Zaleski zwrócił uwagę, że w kwestiach jakościowych możemy mówić o dwóch kontekstach. Pierwszy to ograniczenia w stosowaniu śrut poekstrakcyjnych np. rzepakowej. Tutaj normy żywieniowe limitują użycie tych surowców, ze względu na zawartość różnych substancji np. alkaloidów.
Drugi to koncentracja białka w surowcach krajowych, co zmusza do zwiększenia ich zawartości w recepturach, a to z kolei może pogarszać "smakowitość" pasz. Użycie tych surowców wymaga też stosowania aminokwasów syntetycznych, co bezpośrednio zwiększa koszty surowcowe, a w rezultacie wpływa na koszty produkcji żywca.
Holenderska firma De Heus jest wiodącym w Polsce producentem pasz dla trzody chlewnej, drobiu i bydła. Działa w ponad 50 krajach, w Polsce - od 25 lat.