Cebula przyjeżdża do nas z końca świata. I to się opłaca!
Sprowadzanie cebuli z najodleglejszego od nas państwa świata może wydawać się absurdem. Jakimś cudem jednak opłaca się i na rodzimy rynek trafia towar z Nowej Zelandii.
Jak to możliwe, skoro po drodze spalono tony paliwa, a nad transportem czuwały co najmniej dziesiątki osób? - zastanawia się "Wirtualna Polska". Tymczasem okazuje się, że do Polski trafia całkiem sporo cebuli z tego odległego kraju.
Końca podwyżek cen cebuli nie widać
Znaczna część jest przerzucana z krajów Europy Zachodniej. Przyczyna jest prozaiczna: cebuli brakuje w całej Europie i nawet my musimy wspomagać się importem z drugiego końca globu.
Na Starym Kontynencie zbiory tego warzywa spadają już od lat. Niemcy ściągają warzywo z Turcji czy Egiptu, a nawet RPA. Polska najczęściej ratowała się importem z Kazachstanu, a teraz sięga po po towar w Nowej Zelandii.
Gdybyśmy chcieli tam pojechać czeka nas 38 godzin lotu, 2-3 przesiadki i wydatek rzędu 10 tysięcy złotych. Na europejskim rynku cebuli panuje jednak taki zastój, że wiele europejskich krajów faktycznie ją tam kupuje.
Jakość i wielkość cebulek nie ma znaczenia bowiem europejskie uprawy są zbyt słabe, by sprostać podaży.
Cebula nie jest wyjątkiem. "Wirtualna Polska" informuje, że polskie supermarkety są też pełne czosnku z dalekich Chin. Państwo Środka kilka lat temu mocno zainwestowało w uprawy i dziś opanowało ok. 70 proc. światowego rynku. Wielkie plantacje pozwalają na oferowanie naprawdę niskich cen.
Warszawę i Pekin dzieli 7000 km w linii prostej, a pokonanie tej trasy pociągiem zajmuje około tygodnia. A i tak opłaca się ściągać stamtąd "coś", co w sklepie kosztuje 2-3 złote za główkę.
- Rolnictwo bez tajemnic. Zamów prenumeratę miesięcznika "Przedsiębiorca Rolny" już dziś
źródło: "Wirtualna Polska"