Posłowie kłócą się o "ustawę wiatrakową"
Poparcie PiS i sprzeciw opozycji - takie reakcje wywołał w Sejmie poselski projekt ustawy o inwestycjach dotyczący elektrowni wiatrowych. Emocje budził zwłaszcza zapis, by wiatraki stawiano w odległości od domów nie mniejszej niż 10-krotność wysokości tych instalacji.
Posłowie debatowali nad sprawozdaniem komisji wobec tego dokumentu. Zdaniem autorów projektu z PiS reguluje on zasady budowy elektrowni wiatrowych. Zdaniem klubów opozycyjnych doprowadzi do całkowitego zahamowania rozwoju energetyki wiatrowej.
Ekspert o ustawie "wiatrakowej": PiS stawia na inne OZE
W projekcie największe kontrowersje wzbudził zapis, że farmy wiatrowe nie będą mogły powstawać w mniejszej odległości od budynków mieszkalnych niż 10-krotność ich wysokości wraz z wirnikiem i łopatami. W praktyce to 1,5-2 km.
Ta sama odległość miałaby być zachowana przy budowie nowych wiatraków przy granicach m.in. parków narodowych, rezerwatów, parków krajobrazowych, obszarów Natura 2000. Istniejące wiatraki, które nie spełniają kryterium odległości, nie mogłyby być rozbudowywane, dopuszczalny ma być jedynie ich remont i prace niezbędne do eksploatacji. Ponadto lokalizacja elektrowni wiatrowej byłaby możliwa tylko na podstawie miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego.
Sprawozdawca projektu Grzegorz Schreiber (PiS) wskazywał na szkodliwość wielu wiatraków, emitowanie przez nie hałasu, a także w skrajnych przypadkach nawet odrywanie się łopat wirników.
Zwrócił uwagę, że w pracach w podkomisji i komisji wprowadzono do projektu poprawki. Jedna z nich zakłada, że można będzie rozbudowywać lub przebudowywać domy, znajdujące się w najbliższym sąsiedztwie wiatraków, jeśli pozwala na to miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego.
Ustawa o OZE to prawo tylko dla koncernów
Chodziło o to - podkreślał Schreiber - by nie karać dodatkowo mieszkańców za to, że w sąsiedztwie ich domów są wiatraki. - Projekt przyczyni się do uregulowania zasad lokalizowania elektrowni wiatrowych na terytorium Polski - przekonywał sprawozdawca.
Projekt ostro skrytykowała Małgorzata Chmiel (PO). Przekonywała, że ustawa doprowadzi do paraliżu energetyki odnawialnej, gdyż normy odległościowe spowodują, że praktycznie nie będą mogły powstawać nowe wiatraki. Z kolei obecne elektrownie zbankrutują, bo opłaty na nich nakładane wzrosną trzykrotnie. Jednocześnie tam, gdzie wiatraki są, nie można będzie budować domów. - W niektórych przypadkach nawet całe gminy będą wyłączone z zabudowy mieszkaniowej - argumentowała.
Chmiel przywołała opinię MSZ do projektu, podpisaną przez wiceministra Konrada Szymańskiego. Uznał on, że zapisy projektu ustawy wiatrakowej mogą być niezgodne z prawem UE oraz dyskryminować OZE z wiatru.
Krytyczny był też Michał Stasiński (Nowoczesna). Pytał, czy i inne protesty lokalnych społeczności, tak jak w przypadku wiatraków, będą źródłem nowych ustaw. - Dlaczego nie zablokowaliście tarczy antyrakietowej, która też wzbudza protesty? Czy wybieracie sobie protestujących? - pytał.
Protest w obronie wiatraków i tysięcy miejsc pracy
Oświadczył, że powodem uchwalania ustawy jest nowa koncepcja energetyki, opartej na węglu. - Ale nie uratujecie kopalni, niszcząc OZE i wiatraki - zwrócił się do posłów PiS. - Za wasze pomysły rodem z XIX w. zapłaci polski biznes i konsumenci - dodał.
Mieczysław Kasprzak (PSL) też mówił, że cel projektu jest polityczny i chodzi o całkowite ograniczenie inwestycji wiatrakowych.
Występujący w imieniu rządu wiceminister energii Andrzej Piotrowski przekonywał, że energia OZE nie istniałaby, gdyby nie dotacje. Dotyczy to - mówił - i elektrowni wiatrowych, które mają niskie koszty operacyjne, ale za to wysokie koszty inwestycyjne, które mogą zwrócić się dopiero po bardzo długim czasie.
Do projektu zarówno klub PiS, jak i kluby opozycyjne zgłosiły wiele poprawek, więc trafił on ponownie do komisji.