Krowom z Deszczna grozi rzeźnia
150 krów z Deszczna, w których ratowanie włączyli się aktorzy, celebryci oraz politycy, miało znaleźć schronienie nad Nysą. Ale właściciel obór w ostatniej chwili się wycofał. Zwierzęta znów są bezdomne.
Piątkowa "Gazeta Wyborcza" przypomina, że stado, które przez 20 lat wędrowało po nadwarciańskich łąkach miało zostać zabite. Powiatowy lekarz weterynarii uznał, że mogą roznosić choroby.
Krowy z Deszczna są badane i kolczykowane. Gdzie trafią?
Wiosną 2019 r. rozpoczęto przygotowanie do zlikwidowania stada, ale wtedy do Deszczna przyjechali obrońcy zwierząt i zablokowali ich wywóz. W czerwcu Jan Krzysztof Ardanowski, minister rolnictwa, zadeklarował, że krowy będą mogły pozostać przy życiu pod warunkiem, że są zdrowe i ktoś zapewni im opiekę.
Zwierzętami zajęła się fundacja Biuro Ochrony Zwierząt z Zielonej Góry, która jednak nie jest w stanie płacić za utrzymanie krów.
"Do opieki nad nimi zgłosiło się wielu chętnych, w tym Tomasz Copija, właściciel zagrody Ocalenie, w której zajmuje się zwierzętami potrzebującymi pomocy. Znalazł dla nich popegeerowskie gospodarstwo w Naczkowie pod Nysą" - pisze dziennik. Dodaje, że stado miało pojechać do wyremontowanych obór w grudniu.
Nieoczekiwanie właściciel zerwał wszystkie umowy, nie chce już być dłużej kojarzony z tym stadem. Ekolodzy wciąż próbują na własną rękę znaleźć zwierzętom dom.
- Zdecydowałem się przyjąć do mojej zagrody 15 krów, kolejne 15 sztuk w charakterze żywych kosiarek przyjmie jedno z gospodarstw, 15 krów trafi także do ośrodka OTOZ Animals, a kolejne 5 do Fundacji Viva! - wylicza Copija.
Przyszłość pozostałych 131 krów jest niepewna. "Jeśli nie uda się znaleźć im schronienia, najprawdopodobniej trafią do rzeźni" - pisze na koniec "GW".