Gęsi zagazowane, ale odszkodowania nie będzie. Rolnikom zostały tylko długi
- To jest sytuacja bez wyjścia - załamuje ręce rolnik ze wsi pod Białą Podlaską (woj. lubelskie), w którego gospodarstwie zagazowano stado 1200 gęsi. Znalazł się przez to w kiepskiej sytuacji finansowej, a odszkodowania za ptaki decyzją Inspekcji Weterynaryjnej nie dostał.
Rolnicza rodzina ma 4,5 hektara ziemi. Korzystając ze środków z programu realizowanego przez Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, postanowiła zmodernizować oborę i hodować drób.
Ognisko grypy ptaków blisko Polski
- Zrobiliśmy wodę, poidła automatyczne, automatyczną linię paszową i weszliśmy w produkcję gęsi, po raz pierwszy - opowiadał gospodarz, pan Piotr przed kamerami programu "Interwencja" w Polsacie.
- Cały czas się chodzi, dzień i noc, przy małych. Później przy dużych też się chodzi cały czas: żeby się nie podziobały, żeby się nie podusiły. Czyli robota na okrągło - dodała jego żona.
Niestety, ich hodowlę dotknęła grypa ptaków i nakazano zagazowanie stada i przekazanie gęsi do utylizacji. - To już były duże gęsi, miały od 4,5 do 6 kilogramów. Niektóre kręciły się w kółko i biegały. To było coś nienormalnego. I w internecie żona sprawdziła, że to są objawy ptasiej grypy. Przyjechały dwie panie z weterynarii, by zrobić sekcje. Wkrótce padło ponad dwadzieścia sztuk - wspomina pan Piotr.
Z dnia na dzień rolnicy zostali bez źródła utrzymania i liczyli na wypłatę odszkodowania z budżetu państwa za wybite ptaki. Zwłaszcza że - jak zapewniają - warunki bioasekuracji spełniali. Ale Inspekcja Weterynaryjna była innego zdania. Z jej ustaleń wynika, że hodowcy są pośrednio odpowiedzialni za zakażenie stada.
Grypa ptaków nie zatrzymała rozwoju polskiego drobiarstwa
- Były po prostu złe warunki utrzymywania zwierząt i niespełnienie wymagań, o których mówi rozporządzenie wojewody. Od podstawowych rzeczy, takich jak szczelność budynku, poprzez karmienie zielonką z pobliskich łąk, gdzie teren jest podmokły i przebywają tam dzikie ptaki, które mogą przenosić wysoce zjadliwą grypę ptaków, po warunki higieniczne, które łagodnie mówiąc, nie były najlepsze - przekazał reporterom "Interwencji" Paweł Piotrowski, lubelski wojewódzki lekarz weterynarii.
Gospodarze odpierają zarzuty, twierdząc, że to sami inspektorzy nie przestrzegali przepisów. - Jak był obornik dołowany i utylizowany? Powinien być w dół wrzucony i tam przykryty szczelnie folią. Zabrakło im folii, ale nikt się tym nie przejął. Ptaki zganialiśmy, żeby na tym nie siadały, no bo to rozniosą - przekonywał gospodarz.
O wypłatę odszkodowania rolnicy zamierzają walczyć w sądzie. Póki co, mają jednak spore kłopoty finansowe. Otrzymane od inspekcji 15 tys. zł pokryło zaledwie część długów. Żeby jakoś funkcjonować, małżonkowie biorą się za dorywcze prace.
- W tej chwili jesteśmy winni około 60 tysięcy złotych: wylęgarni, firmie z paszą, bankowi. To wszystko było na kredyt robione. Mieliśmy nadzieję, że jak to pójdzie, to z czasem jakoś będziemy żyć. Dwaj synowie poszli do szkoły bez książek. Nie stać nas było. Nie widzę przyszłości, jeśli nie zapłacimy - załamuje ręce pan Piotr.
- Książki warte polecenia: Sygnały brojlerów |Sygnały kur nieśnych |Sygnały indyków