Wielu chce odrolnić grunty, ale nie tak łatwo. Ministerstwo czuwa
Sprawa odrolniania gruntów to najbardziej wąskie gardło w całym resorcie rolnictwa. Naprawdę wpływa cała masa wniosków - stwierdził wiceminister Zbigniew Babalski podczas obrad sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi.
Jak dodał, marszałkowie województw praktycznie wszystkie wnioski podpisują i wystawiają pozytywne opinie.
- Czasami tylko izby rolnicze pokazują, że ochrona polskiej ziemi musi być jednak bardziej stanowcza i nie zawsze wyrażają zgodę. Kolejki w tych sprawach do resortu są bardzo długie. Staramy się realizować wszystko zgodnie z datą wpływu. Zależy nam, aby nie tworzyć jakichś specjalnych preferencji - mówił wiceszef resortu rolnictwa.
Samorządy najczęściej dostają za darmo ziemię
Jak podkreślał Babalski, zadaniem ministra rolnictwa jest przede wszystkim dbanie o to, aby ziemi rolnej było jak najwięcej. Bo ona daje nam żywność.
A zainteresowanie zmianą przeznaczeniem ziemi rolnej (np. pod zabudowę mieszkaniową czy inwestycyjną) jest spore.
- Czy wiecie państwo, ile wniosków w tej sprawie wpływa rocznie, o jaką powierzchnię gruntów chodzi? Wnioski obejmują ok. 10 tysięcy hektarów ziemi. O tyle wnoszą chętni do odrolnienia - poinformował wiceminister.
Minister nie musi wyrażać zgody na odrolnienie działki
- Tak wyglądają fakty. Ja sobie tego nie wymyśliłem. W poprzednim roku, bo tylko o nim mogę się kompetentnie wypowiadać, ponieważ wtedy pracowałem w ministerstwie, złożono wnioski na ok. 9,5 tysiąca hektarów. Przeznaczenie zmieniło ok. 4 tysiące hektarów. Niby mniej niż połowa, ale i tak bardzo dużo. Z tym, że do zmiany dochodziło w przypadkach bardzo solidnie uzasadnionych. Zwykle wtedy, gdy inwestycje się już toczyły lub były bardzo konkretnie przewidywane. Wówczas wydawaliśmy decyzje pozytywne - zapewniał wiceszef resortu.
- Agrobiznes bez tajemnic. Zamów prenumeratę miesięcznika "Przedsiębiorca Rolny" już dziś