Myśliwi strzelają, kiedy chcą. Mieszkańcy wsi żyją w strachu
Myśliwi nic sobie podobno nie robią z przepisów i strzelają przy domach mieszkańców podwrocławskiego Rakowa. - Strzelają mniej niż sto metrów od naszych domów - opowiadają mieszkańcy wsi, którzy boją się wyjść na spacer.
Miron Chmielewski prowadzi schronisko dla psów po przejściach. - Staramy się, aby odzyskały zaufanie człowieka. Tymczasem strzały zdarzają się tuż przy posesji. Pisałem do koła łowieckiego, ale nic to nie dało. Okrzyknięto mnie pieniaczem, a z ust myśliwych słyszę obelgi - mówi w rozmowie z "Faktem".
Wiemy, kto zajmie się szacowaniem szkód łowieckich i wypłatą odszkodowań
W maju strzelali po 5 rano. Zdenerwowany Chmielewski trzasnął drzwiami terenówki jednego z myśliwych. Ten wyjął z auta pałkę i napadł na niego. Doszło do bijatyki.
- Faktycznie, myśliwi nie stosują się do przepisów. Strach wyjść na spacer, zwłaszcza w soboty i niedziele. W sierpniu ubiegłego roku strzelali do kaczek pływających po stawie, mniej niż sto metrów od naszych domów i to strzelali w ich kierunku. Filmowaliśmy to, a oni nawet nie przerwali strzelania - potwierdza Kamila Kochaniec, sołtys Rakowa.
Mieszkańcy twierdzą, że wielokrotnie zawiadamiali policję. Ta pisze tylko notatki i nic dalej nie robi.
Krzysztof Maleszka, łowczy oleśnickiego koła "Knieja" twierdzi, że myśliwi polują tu od ponad 60 lat, a to mieszkańcy wsi wprowadzili się do lasu.
- Bójka była niepotrzebna. Obu panom puściły nerwy. Staramy się przepisów przestrzegać, ale w kole jest około 50 myśliwych, więc mogą zdarzyć się czarne owce - wyjaśnia.
- Wiesz o ważnym wydarzeniu? Poinformuj nas o tym. Czekamy: redakcja@agropolska.pl
źródło: "Fakt"