Hangary pełne maszyn, krowy słuchające muzyki. PGR ma się dobrze
Krowy słuchają tam muzyki, a o ich dietę dba komputer. Tak jest w ostatnim w Polsce PGR, który w Kietrzu na Opolszczyźnie obronili pracownicy na czele z ówczesnym dyrektorem, któremu chcieliby... wznieść pomnik.
- Jak naszemu papieżowi, tak dyrektorowi Marszałkowi! - mówią Wirtualnej Polsce na dawnym osiedlu pracowniczym. Działający wciąż PGR nie pozostawił bowiem po sobie biedy i beznadziei, jak większość zlikwidowanych.
Likwidacja PGR-ów całkowicie zmieniła obraz polskiego rolnictwa
PGR w Kietrzu od początku istnienia wyróżniał się na tle innych. Nie tylko wynikami, które osiągał, ale też technologiami, jakie wprowadzał. Działo się tak za sprawą ówczesnego dyrektora, Aleksandra Marszałka.
- Prawdziwy fachowiec! Kierownik to się u niego nic nie liczył. Pracownik był najważniejszy - wspomina go jeden z byłych podwładnych. Przyszedł jednak czas, gdy nad PGR nadeszło widmo prywatyzacji. Ale na to nikt nie zamierzał się godzić.
- Wiadomo, jak to z prywatnymi jest. Przyjdą i pozwalniają wszystkich - mówi kolejny z pracowników. Urządzili więc referendum, w którym jednogłośnie opowiedzieli się przeciwko prywatyzacji. Pismo przekazali na ręce ministra, który zgodził się na to. PGR nie trafił więc w prywatne ręce, lecz pozostał własnością państwa. Zachował nawet dawną nazwę: kombinat.
Nie przypomina jednak już dawnego PGR. W hangarze stoją nowoczesne maszyny, a krowy mają nowoczesną oborę, w której słuchają muzyki. Stan zdrowia zwierząt monitoruje komputer, który dobiera też odpowiednią dietę.
- Agrobiznes bez tajemnic. Zamów prenumeratę miesięcznika "Przedsiębiorca Rolny" już dziś
źródło: Wirtualna Polska