To zwierzęcy rasizm. Dramatyczny wpis hodowcy trzody
Mówi się o niehumanitarnym zabijaniu dzików, a ja się pytam gdzie był humanitaryzm jak świnie nam zabijano? - zapytał retorycznie hodowca trzody chlewnej spod Olsztyna (woj. warmińsko-mazurskie).
Na swoim facebookowym profilu podzielił się gorzkimi refleksjami po tym, jak 22 sierpnia wybito w jego gospodarstwie wszystkie świnie ze względu na wykrycie w stadzie ASF.
Setki dzików do odstrzału. Za dużo szkód w uprawach
"Przepraszam, że dopiero teraz piszę o tym, ale musiałem trochę ochłonąć. Mógłbym teraz pisać o nieudolnej walce rządu z chorobą, o opozycji, która głównie skupia się na walce z PiS-em, o celebrytach, którzy na wszystkim się znają, no i o tak zwanych zielonych, którzy uważają, że najlepiej wiedzą, a także o manipulacyjnych mediach. Skupię się jednak na tym, żeby wyjaśnić Wam parę rzeczy" - zwrócił się do czytelników pan Henryk w okraszonym zdjęciami poście.
Według niego warto zastanowić się, czy nie byłoby lepiej, gdyby na początku ubiegłego roku (kiedy ludzie protestowali na ulicach miast) odstrzelono dziki na tych obszarach, gdzie występował ASF. Belgia, a wcześniej Czechy, zwyciężyły bowiem z chorobą właśnie przez redukcję dzików na poszczególnych terenach.
"Gdyby tak uczyniono, byłaby duża szansa na zatrzymanie tej choroby, a tak likwidowane są kolejne hodowle świń, zaś dziki są redukowane nie tylko przez myśliwych, ale też przez tę chorobę. W naszym województwie znaleziono tylko w tym roku 1100 sztuk padłych dzików na ASF. Nie mogę zrozumieć, że protestujący użalają się nad zabijaniem prośnych loch dzika, a nie przejmują się tym, że jak są likwidowane stada świń (tak jak u nas), to są zabijane lochy prośne (nawet dzień przed terminem), jak i te z małymi prosiakami (które jeszcze ssały matkę). Po prostu wszystko" - wskazuje hodowca.
ASF. Kolejne ogniska choroby w Polsce
Jak podkreśla, takie różne podejście do zwierząt, nazywa rasizmem zwierzęcym.
"Mówi się o niehumanitarnym zabijaniu dzików, a ja się pytam gdzie był humanitaryzm jak świnie nam zabijano? Jest mi też przykro, że ludzie sądzą, iż hodowca to tylko liczy pieniądze, a zwierzęta go mało obchodzą. I chyba dlatego nam kazano w tym uczestniczyć (zaganiać świnie i ładować do kontenerów), gdzie ja i mój brat wolelibyśmy nie patrzeć na to, a co dopiero w tym uczestniczyć. Ale co tam, przecież po gospodarzu to spływa jak woda po kaczce.
Niestety, nie spłynęło, ale dziesiątki lat tradycji hodowlanej tak" - opisuje pan Henryk.
Przywołuje też kwestię wymogów bioasekuracji, powtarzanej jak mantra przez m.in. obrońców dzików. Zdaniem rolnika, utrzymanie twardych rygorów bioasekuracyjnych w gospodarstwie, gdzie na jednym podwórku jest chlewnia i ciągniki z innymi maszynami, a ten sam człowiek obsługuje świnie, a jednocześnie pracuje w polu, to po prostu utopia. Wymogi bioasekuracji ściśle są w stanie przestrzegać tylko duże fermy, a nie gospodarstwa rodzinne.
"Czy zieloni nie mówią, że powinny zachować się te małe hodowle, gdzie zwierzę ma lepsze warunki, a nie powinny być to duże fermy ? Otóż powiem Wam, że takim działaniem skutki są odwrotne i za niedługi czas przy takim działaniu w Polsce będą głównie duże fermy hodowlane. A dziki po tej chorobie będą dalej, bo to jest gatunek łatwo przystosowujący się, wszystkożrący i plenny. Pozdrawiam i mam nadzieję, że dałem trochę do myślenia" - podsumował hodowca spod Olsztyna.
- Więcej informacji na temat afrykańskiego pomoru świń znajdziesz w najnowszym wydaniu magazynu Hoduj z Głową Świnie. ZAPRENUMERUJ